Około 200 zbirów wyprowadziło zakonników na cmentarz. Kazano im kopać doły…Spodziewali się najgorszego.

Ale tego dnia milicjanci zlitowali się i nakazali zakonnikom rozproszyć się, wyjechać z miasteczka i nie pojawiać się nigdy więcej w jego okolicach. Wtedy prowincjał o. Nicefor od Jezusa i Marii podzielił 30 współbraci na cztery grupy, do każdej przydzielając jednego ojca zakonnego –wyświęconego kapłana,braci zakonnych i kleryków. W ten sposób starał się ich wzmocnić i przygotować na najgorsze.

Okazało się, że lewacka „litość” nie trwała długo. Jaczejki w miejscowościach znajdujących się na trasach marszu pasjonistów, zaczęły powiadamiać się wzajemnie drogą radiową o miejscu ich pobytu rozsyłając informacje:Przez wasze miasteczko przechodzić będą pasjoniści z Daimiel. Świeże mięso. Nie omieszkajcie się zabawić!

Gdy zatem dotarli do Manzanares lewacy już na nich czekali. Na dworcu kolejowym, gdzie 23 lipca 1936 r. oczekiwali na pociąg do oddalonego o ok. 200 km Madrytu zaczęto do nich strzelać. Sześciu pasjonistów, włącznie z prowincjałem Niceforem od Jezusa i Marii, zamordowano. Dziewięciu udało się wsiąść do pociągu. Tam ich przejęła miejscowa lewacka policja niesłychanie maltretując. Zakonników bito, kamienowano, raniono, poniżano. Sześciu pozostałych przy życiu zakonników,ciężko poranionych,skatowanych, rannych — jeden stracił oko, jednemu odstrzelono szczękę, jeden miał kulę w barku — nie wsiadło do pociągu do Madrytu i wszyscy znaleźli się w miejscowym szpitalu. Miesiąc później lewacy przypomnieli sobie o sześciu rannych pasjonistach, leczonych w szpitalu i za wiedzą i przyzwoleniem lokalnej władzy, całą szóstkę lewacka bojówka wywlekła ze szpitala i na szosie z Manzanares do Daimiel, bestialsko zamordowała.
Tylko pięciu uratowało się. Po wielu trudnościach udało im się dotrzeć do Madrytu i tam przetrwać najgorsze czasy lewackiego terroru. Zaświadczyli później o męczeństwie swoich współbraci.